ROZAMUNDA
Opowiadanie z cyklu Na Rozdrożu
Andrzej Galicki
ROZAMUNDA Opowiadanie z cyklu NA ROZDROZU © Copyright 2013 Andrzej Galicki ISBN 9781301562961 All rights reserved Smashwords Edition
Smashwords Edition, License Notes This ebook is licensed for your personal enjoyment only. This ebook may not be re-sold or given away to other people. If you would like to share this book with another person, please purchase an additional copy for each recipient. If you’re reading this book and did not purchase it, or it was not purchased for your use only, then please return to Smashwords.com and purchase your own copy. Thank you for respecting the hard work of this author
Montreal 2013
Rozamunda
Rozamunda nie była piękna. Rozamunda nie była nawet ładna, więcej, Rozamunda była brzydka jak czarna, listopadowa noc. I w dodatku mieszkała tuż obok cmentarza. Gdy Rozamunda przechodziła cmentarną alejką nocą, nawet najbardziej odważne duchy schodziły jej z drogi, z wyjątkiem jednego: hrabia von Knopf, który za życia był znanym hulaką i karciarzem, nawet po śmierci nie przepuszczał żadnej, nadarzającej się okazji hazardu, toteż gdy Rozamunda przechodziła po północy cmentarną alejką niosąc we włosach zaplątane tam ćmy i inne nocne owady, hrabia von Knopf wyskakiwał zza swego grobowca z pustą butelką po denaturacie, pozostawioną w krzakach przez miejscowych grabarzy i wolał:- Zagramy? - Zacierając dłonie w czarnych rękawiczkach. Butelka już czekała w pozycji leżącej na grobowej płycie, jako że gra w butelkę dozwolona była hrabiemu von Knopf przez Radę Duchów. Inne gry, jak kości, czy karty były mu kategorycznie zabronione w obawie przed demoralizacją młodszych, którzy mieli jeszcze w sobie przyziemne skłonności.Hrabia von Knopf siadał na jednym końcu swego grobowca, Rozamunda na drugim i kręcili butelką na zmianę, na kogo wskazała szyjka, ta osoba musiała zdejmować z siebie jedną część garderoby. Już po pół godzinie było na co popatrzeć, Rozamunda siedziała na wpół naga, a hrabia von Knopf na wpół rozebrany. Nagi nie był on nigdy, ponieważ za karę, za jego rozpustny żywot pozbawiony on został widoczności ciała. Siedział tedy na płycie grobowca, taki pusty frak w pelerynie i z kapeluszem na pustej zdawałoby się głowie i z każdą przegraną stawał się on coraz mniej widoczny, Rozamunda odwrotnie, coraz bardziej. A piękne ciało miała, tak piękne, że mimo szpetnej gęby przyciągała spojrzenia przechodzących, nawet blady księżyc zatrzymywałsię nad cmentarzem aby się napatrzeć, zwłaszcza gdy hrabia von Knopf wygrywał partię. Zdarzyło się kiedyś, że właśnie w takim momencie napatoczył się pracownik pocztowy Grzelak, mocno już napruty po zakrapianym spotkaniu pocztowców,
które odbyło się na zakończenie akademii pierwszomajowej w budynku Miejskiego Urzędu Pocztowego. Grzelakowi popieprzyły się trochę kierunki i dlatego właśnie wypadła mu droga przez cmentarz. Gdy natknął się na przedziwną scenę gry w butelkę, którą von Knopf właśnie wygrywał, nogi ugięły się pod nim z wrażenia.- A to ci dopiero kobitka - powiedział do siebie Grzelak i zakochał się na zabój. I wcale mu nie przeszkadzała szpetna gęba Rozamundy, jako że miłość od pierwszego wejrzenia bywa ślepa, a zwłaszcza miłość od pierwszego wejrzenia pijanego pocztowca. Ale nie miał on szczęścia niestety, jako że Rozamunda nie uprawiała amorów z żywymi, nudzili ją jak twierdziła, ponieważ nie posiadali tej specyficznej fantazji właściwej jedynie pozamaterialnym. Odtrącała zatem umizgi biednego adoratora, który od owej pechowej nocy kiedy ją ujrzał nagą, o niczym innym nie myślał jak tylko o niej. Spać nie mógł przez nią po nocach a podczas segregowania listów na poczcie mylić się zaczął niemożebnie, co jest jak wiadomo niedopuszczalne przy tego rodzaju pracy. Wypatrzył gdzie mieszka jego ukochana i wystawał pod jej domem wieczorami, przygrywał romantyczne kawałki na grzebieniu i wiersze miłosne do niej pisał na murze jej domu kawałkiem znalezionej kredy. Ale Rozamunda była bezlitosna i powiedziała mu bez ogródek, że dopóki on żyje, nic z tego nie będzie i niech ją sobie wybije ze swojej głupiej, pocztowej głowy. Tedy Grzelak zaczął udawać zmarłego, przelatywał przed domem Rozamundy nocą, ubrany jeno w białe prześcieradło, to znów pohukiwał jak sowa pod jej oknem, co nawet dawało początkowo niezłe rezultaty, Rozamunda rzeczywiście pomyślała że zmarł biedak z miłości do niej. Wylała jednak na próbę dzbanek zimnej wody na jego głowę i wyszło szydło z worka. Duchy jak wiadomo zimnej wody się nie boją, Grzelak uciekał natomiast spod tego prysznica z rozpaczliwym wrzaskiem. Rozamunda pokazała mu język i posłała za nim soczystą, podwarszawską wiązankę. Nie wiedział całkiem co ma począć, chory z miłości pocztowiec. Śledził nocami Rozamundę spacerującą cmentarnymi alejkami, a ilekroć natknął się na scenę gry w butelkę z hrabią von Knopfem, napawał spragnione oczy jej wdziękami do obłędu, a serce jego poczęła wypełniać zazdrość nieopisana i żrąca jak pieprz turecki posypany na świeżą ranę.
Widząc, że nie ma przed nim innej drogi, sam postanowił zostać duchem i w ten sposób dostać się do serca Rozamundy. Wyniósł po kryjomu z pracy kłębek sznurka papierowego i próbował powiesić się na nim, ale sznurek zrywał się, nawet złożony podwójnie, dopiero po poczwórnym złożeniu zadziałał i po przebyciu długiego, wirującego tunelu, na końcu którego migotało jaskrawe światło, Grzelak znalazł się po tamtej stronie. Łaził, łaził pod murem cmentarnym aż doczekał się północy. Wtedy dopiero odważył się zastukać do cmentarnej bramy. Po dopełnieniu mnóstwa formalności i wypełnieniu stosu formularzy dopuszczono Grzelaka przed komisję kwalifikacyjną Rady Duchów. I tutaj powiedziano mu, że owszem, straszyć może, tego komisja zabronić mu nie jest w stanie, ale jedynie po tamtej stronie muru cmentarza. Po tej, wewnętrznej, partyjnych nie potrzeba, nie wierzyli oni w życie pozagrobowe za życia, kara musi być. A Rozamunda przechodziła sobie spokojnie na drugą stronę obrzucając go pogardliwym spojrzeniem, oj nie zaimponował jej Grzelak nie zaimponował.A co gorsza, po którejś tam z kolei przegranej z hrabią von Knopfem zaszła w ciążę (może nie wszystkie części hrabiego były niematerialne), i na biednego Grzelaka całkiem przestała zwracać uwagę. I do dzisiaj opowiadają ludziska o jakiejś zjawie krążącej po zewnętrznej stronie cmentarnego muru i stękającej żałośnie, a tak nieudolnie, że nie tylko ludzie, ale nawet konie dorożkarskie jej się nie boją. Bo nie znał biedny Grzelak tej prostej mądrości:Jak już kochać to tylko ładne, te brzydkie pozaziemskich szukają rozkoszy.
Koniec